podskoczyć. Obserwowałam go od jakiegoś czasu. To
jest tak, jakby próbował, ale stopy nie chcą mu się oderwać od ziemi. Pani nic nie zauważyła? Nie. Nie. Kryj się dalej. - Owszem, zauważyłam. - I jeszcze jedno. Lizzie poczuła się jak więzień, który tkwi w zawieszeniu, czekając na ogłoszenie wyroku. Chciała powstrzymać tę kobietę. Niech już nie mówi ani słowa, niech przestanie Jacka obserwować, to jest syn Lizzie, nie jej, i nic mu nie dolega. - Chodzi mi o sposób, w jaki podnosi się z siadu na podłodze: najpierw pupa, ręce na nogach, wyprost. - Tak - przyznała Lizzie. - Więc i to pani zauważyła? - Zauważyłam. Wiedziała, że pani Connor czeka na coś więcej, może na jakieś pytanie albo sugestie ze strony kompetentnej matki. Ale Lizzie w tej chwili nie mogła się na to zdobyć. - Oczywiście może się okazać, że to nic poważnego - przyznała dyrektorka. Nie ma gdzie się schować. - Ale pani jest innego zdania. - Proponuję pogadać z lekarzem. Strach wypuszczony tego ranka na powierzchnię pozostał tam na zawsze. Lizzie natychmiast wróciła do domu i odbyła rozmowę z opiekunką. - Miałam nadzieję, że tylko ja to widzę - powiedziała Gilly. - Dość już o tym - ucięła Lizzie i poszła prosto do telefonu, żeby zadzwonić do Christophera, który, tak jak się spodziewała, wszystko rzucił: dwie operacje przekazał innemu chirurgowi, zignorował zebranie w HANDS, wskoczył do swojego wielkiego bmw i, jadąc najpierw o wiele za wolno z powodu natężenia ruchu, a potem, na autostradzie, o wiele za szybko, dotarł do domu. Jack po odebraniu z przedszkola był obserwowany przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, z wyjątkiem może paru godzin snu. Oboje rodzice nie spuszczali z niego oka, czując, jak narasta w nich przerażenie. - Czemu to robicie? - zainteresował się Edward, sześcioletni brunecik o ciemnych oczach dziadka ze strony matki. - O co ci chodzi, kochanie? - Bo tak się przyglądacie Jackowi... - Wcale się nie przyglądamy - skłamała matka. - Patrzymy na niego, bo uważamy, że może być chory - wyjaśnił ojciec naturalnym, rzeczowym tonem, doskonale przyjmowanym przez dzieci. Lizzie musiała przyznać, że zawsze miał do nich znakomite podejście. - Na przykład przeziębiony?