- Dobrze. Chciałbym z tobą potem pomówić. - Edward spojrzał na nią znacząco.
- Oczywiście. - Skinęła głową. W duszy obiecywała sobie, że zrobi wszystko, by do tej rozmowy nie doszło. Emmett zaczekał, aż w korytarzu ucichną kroki. Wtedy przysunął się i zapytał, czy wszystko w porządku. Nim odpowiedziała, wzięła głęboki oddech, który jednak nie przyniósł jej odprężenia. - Tak, wszystko w porządku. Dlaczego pan pyta? - Cóż, Edward bywa czasem... trudny. Powiedzmy, że łatwo się przy nim... zdekoncentrować. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, dopilnowała, by w jej oczach wyczytał zdziwienie. Mimo to czuła, że maska nie jest już idealnie szczelna. Jakaś cieniutka warstewka ochronnej powłoki został odsłonięta. - Niełatwo się rozpraszam - powiedziała sucho. - Zwłaszcza gdy pracuję. - Tak słyszałem. - Pokiwał głową. Wciąż próbował znaleźć w niej jakiś słaby punkt i chyba go wreszcie odkrył. Zdradził ją sposób, w jaki patrzyła na Edwarda. - O ile wiem, to pani pierwsza tak poważna operacja? - Niezupełnie. Poza tym, jako starszy agent ISS, potrafię poradzić sobie z każdym zadaniem. - Mówiła twardo i pewnie, zupełnie nie jak kobieta, która dosłownie przed chwilą przeżyła zamęt pierwszego pocałunku. - Jutro zdam panu szczegółowy raport. A teraz wracajmy do reszty towarzystwa. Ruszyła do wyjścia, ale zatrzymał ją, chwytając za ramię. - Ta operacja to olbrzymia odpowiedzialność. Pani odczuje to najbardziej. - Wiem. Prosił pan o najlepszego człowieka, więc go pan dostał. - Mam nadzieję. - Im bliżej rozstrzygnięcia, tym bardziej się denerwował. - Ma pani doskonalą opinię w środowisku, ale nigdy nie stawała pani przeciwko komuś takiemu jak Blaque. - Ani on przeciwko komuś takiemu jak ja. - Wyjrzała na korytarz, a potem podeszła blisko i dodała, zniżając głos: - Jego ludzie traktują mnie jak pełnoprawnego członka organizacji. Dwa lata tyrałam, żeby się do mego zbliżyć. Dzięki mnie zaoszczędził dwa i pół miliona dolarów, bo postarałam się, żeby nie został nakryty podczas grubego interesu z bronią. Przez ostatnie miesiące pracowałam nad tym, żeby wyeliminować jego najbliższego współpracownika. Mam nadzieję, że niebawem zajmę miejsce tego człowieka. - Albo straci pani życie. - To moje zmartwienie. Za kilka tygodni stanę się prawą ręką Blaque’a. A wtedy podam go panu na tacy. - Pewność siebie to doskonała broń. Pod warunkiem, że się nie przeholuje. - Mnie się to nie zdarza. - Mimo woli pomyślała o Edwardzie, i to tylko wzmocniło jej determinację. - Nigdy dotąd nie spartaczyłam żadnej roboty. I tej też nie zawalę. - Najważniejsze, żeby pozostawała pani w stałym kontakcie z centralą. Chyba rozumie pani, że nie mogę nikomu ufać? - Rozumiem, jestem taka sama. Wracamy? ROZDZIAŁ CZWARTY Bella postanowiła nie jechać z Edwardem do Hawru. Najpierw wmówiła samej sobie, że zyska więcej, zostając w pałacu i uzupełniając niezbędne informacje. Potem sięgnęła po mało oryginalną, lecz często skuteczną wymówkę, jaką był ból głowy. Niestety, jej sprytny plan się nie powiódł. Rano dyplomatycznie odczekała, aż po skończonym śniadaniu Jasper opuścił słoneczną jadalnię, i dopiero wtedy poskarżyła się na złe samopoczucie. I to był błąd. - Nic dziwnego, że źle się czujesz. - Alice spojrzała na nią z troską.- Odkąd przyjechałaś, bez przerwy trzymam cię zamkniętą w czterech ścianach. - Bez przesady. Ten pałac ma rozmiary małego miasteczka. - Wszystko jedno, mury to mury, nieważne, małe czy duże. Dlatego uważam, że przejażdżka wzdłuż wybrzeża dobrze ci zrobi. Przerwały rozmowę, gdy do pokoju weszła młoda opiekunka, która miała zabrać Marissę na spacer. Alice niechętnie rozstawała się z córeczką, ale nie miała wyjścia, bo za godzinę musiała spotkać się w teatrze z kimś bardzo ważnym. - Tak bardzo ją kocham - mówiła, patrząc na dziewczynkę z czułością. - Wiem, że to głupie, ale kiedy jej przy mnie nie ma, zaraz zaczynam myśleć o wszystkich nieszczęściach, które mogą ją spotkać. - To normalne. Zdaje się, że każda matka przeżywa takie lęki - pocieszyła ją Bella. - Możliwe. Tyle że nie każda jest w takiej sytuacji jak ja. Pozycja naszej rodziny tylko potęguje moje obawy. - Alice instynktownie położyła dłoń na brzuchu, w którym bezpiecznie spało jej drugie dziecko. - Tak bardzo bym chciała zapewnić Marissie spokój i dać poczucie, że jest najzwyklejszym dzieckiem pod słońcem. Tylko że... - Potrząsnęła głową. - Wszystko ma swoją cenę. Bella przypomniała sobie, że takich samych słów użył Jasper, mówiąc o żonie. - Zapewniam cię, Alice - powiedziała łagodnie - że Marissa jest wspaniałym, zdrowym i szczęśliwym dzieckiem. Chyba trudno o większą normalność. Alice przez chwilę patrzyła na nią uważnie, po czym z westchnieniem podparła dłonią podbródek. - Och, Bello, jakim cudem przeżyłam bez ciebie te dwa lata? Ale odbiegłyśmy trochę od tematu. Przyjechałaś do mnie na wakacje, a ja dotąd nie dałam ci chwili wytchnienia. Okropna ze mnie egoistka. - Nie mów tak! Przyjechałam, żeby ci pomagać - zaprotestowała, czując, że rozmowa toczy się w złym kierunku. - Niezupełnie. Przyjechałaś, bo jesteśmy przyjaciółkami. Dlatego zrób mi przyjemność i weź sobie wolny dzień. Odpocznij, nabierz sił, naciesz się morzem i świeżym powietrzem. Zapewniam cię, że Ed to doskonały towarzysz takich eskapad. Zobaczysz, że już po pięciu minutach zapomnisz o bólu głowy. - A kogo boli głowa? - zainteresował się Edward, wchodząc do pokoju. Tego ranka był ubrany w biały mundur oficera marynarki wojennej. Wyhaftowane na czerwono insygnia określały jego stopień, a order z rodowym herbem przypięty do piersi symbolizował, że jest księciem. Bella zawsze uważała, że stereotyp o kobiecej słabości do munduru jest pozbawiony sensu. Teraz jednak musiała zmienić zdanie. Edward wyglądał wręcz porywająco. Praktyczny umysł Belli bezskutecznie szukał mniej pretensjonalnego określenia. Nieskazitelna biel stroju podkreślała smagłość skóry i czarny kolor włosów. On sam musiał być świadomy wrażenia, jakie wywierał, bo kiedy się do niej uśmiechnął, w oczach miał iskierkę męskiej próżności. - Edward! - zawołała Alice. - Ja już zapomniałam, że w tym mundurze potrafisz złamać każde serce. Może byłoby bezpieczniej, gdyby Bella wzięła aspirynę i została w domu. - Spokojna głowa. Lady Isabell da sobie radę, prawda, cherie? - Tak sądzę. - Bez przekonania kiwnęła głową. - Jesteś trochę blada. - Musnął dłonią jej policzek. - Naprawdę źle się czujesz? - To nic poważnego. Alice mówi, że przejażdżka to niezawodne lekarstwo na migrenę. - To prawda. Obiecuję, że wrócisz promienna i kwitnąca. - Trzymam cię za słowo. A teraz, jeśli pozwolicie, pójdę po swoje rzeczy. - Edward! Można cię prosić na słowo? - Alice nie pozwoliła mu pójść za Bellą. - Powiedz mi szczerze - poprosiła, gdy zostali sami - czy mi się zdaje, czy coś dostrzegam? Nie próbował udawać, że nie rozumie pytania. - Sam nie wiem - odparł. - Bella wiodła dotąd bardzo spokojne życie. Chyba nie muszę ci przypominać, żebyś był z nią... ostrożny. W oczach Edwarda pojawił się chłód. - Rzeczywiście, mężczyźnie z moją pozycją nie trzeba przypominać, z kim może, a z kim nie powinien romansować. - Eddy, przecież wiesz, że nie chciałam cię urazić. - Wzięła go za rękę. - Byliśmy przyjaciółmi na długo przedtem, zanim zostaliśmy rodziną. Proszę, żebyś był ostrożny, bo bardzo lubię Bellę. I wiem, jak trudno ci się oprzeć. - Tobie jednak się udało.