– Wzruszył ramionami. – No, prawie nigdy. Zdarzało mi
się pomylić. – Czasami zapominam, czym się zajmujesz. Gdy tu jesteś, wydajesz się całkiem zwyczajny. – Nie jestem zwyczajny – rzekł cicho. – A jak firma radzi sobie bez ciebie? – Zatrudniłem dobrych pracowników. Lucy napiła się zimnej kawy. – Wracając do Barbary. W czym ona może brać udział? Masz jakieś podejrzenia, prawda? Odpowiedziało jej milczenie. – Sebastianie, zasługuję na to, żeby wiedzieć. – Tu nie chodzi o zasługi, tylko o to, co zrobisz z tą informacją. – Nie masz do mnie zaufania. Zmarszczył brwi. – Nie mam pojęcia, co to znaczy. Czy to, że będziesz siedzieć spokojnie i robić tylko to, co ci każę? Na pewno nie. Czy też, że zrobisz to, co będziesz uważała za najlepsze dla bezpieczeństwa dzieci? Owszem, tak. – Chodzi mi o zaufanie w ogóle. – Nie ma czegoś takiego. – Jest! To wtedy, gdy wierzysz, że druga osoba ma wewnętrzny kompas, który zawsze wskaże jej właściwy kierunek. Nie chodzi o to, by nie popełniać żadnych błędów, bo każdy je popełnia, ale by przynajmniej próbować podjąć te jedyne, właściwe decyzje. – Nie jestem pewien, czy ,,właściwa decyzja’’ oznacza to samo dla mnie i dla ciebie. – To też nie jest istotne. Nie chodzi o to, by dwie osoby myślały tak samo, tylko o to, by wierzyć, że ten drugi człowiek zawsze, niezależnie od okoliczności, pozostanie tym, kim jest. Sebastian pił wystygłą kawę. – Za dużo czasu spędziłaś w tych górach na rozmowach ze spokojnymi, poczciwymi obywatelami. Mam do ciebie zaufanie, Lucy. – To dobrze. – Wyprostowała się. –W takim razie wreszcie powiedz mi, w co zaangażowana jest Barbara. – W szantaż. Lucy wypuściła kubek z ręki. Kawa rozlała się na stół. Sebastian wstał, przyniósł kilka papierowych ręczników i podał jej. – Boże drogi! Szantaż? – powtórzyła Lucy z osłupieniem, ale po chwili zrozumiała. – Nie, tylko nie... tylko nie Darren Mowery. Sebastianie, proszę, powiedz mi... – Bardzo bym chciał móc to zrobić, Lucy. Miałem nadzieję, że uda mi się wykluczyć udział Mowery’ego w tym, co się tutaj działo, ale niestety, nie mogę. To on za tym stoi. Skinęła głową, oddychając szybko. – Rozumiem – wykrztusiła. – Nie, nie rozumiesz. Darren był moim szefem, nauczycielem i przyjacielem. Potem zszedł z właściwej drogi i musiałem go tropić. Wiedziałem, że będę musiał go zabić. – Sebastian mówił to takim tonem, jakby rozmawiali o dojrzewających w ogrodzie pomidorach. – Nie powinienem był wyjeżdżać z Kolumbii, nie upewniwszy się, że jest martwy albo siedzi w więzieniu. Nie zrobiłem tego.