aplauz, gdyż w przeciwieństwie do całej reszty Anglii mieszkańcy Brighton wręcz uwielbiali
księcia. - Och, nie taki znowu tłusty. - Becky uśmiechnęła się blado, gdy książę, który promieniał, uradowany objawami sympatii, ustąpił w końcu miejsca pozostałym przegranym. Tłum ponownie oklaskiwał ich hojność. Alec i tym razem nie znalazł się wśród wychodzących. - Znów przeszedł! - szepnęła w napięciu. - Co za szczęściarz! - Powiesz mu to później - uśmiechnął się Fort. - Lord Draxinger też przeszedł - odparła. - Kurkow także - powtórzył Rush, z oczami wlepionymi w odległy namiot. Kwadrans później Alec i Drax wyszli stamtąd razem i skierowali się ku nim. Alec przesłał Becky dyskretny uśmiech. Popołudniowe słońce lśniło na jego złotych włosach. - Och, co za dranie - wymruczał Rush, kiwając głową. - Teraz nie sposób będzie z nimi wytrzymać! Alec zbliżał się do nich, powiewając jakimś, trzymanym w ręku, papierkiem. - Co on nam pokazuje? - spytała Becky. - Kartę wstępu do trzeciej tury - wyjaśnił Fort, patrząc na przyjaciół z radosnym uśmiechem. Następnej nocy w westybulu Arundel Castle zapłonęły pochodnie w ciężkich, mosiężnych uchwytach. Przodkowie księcia spoglądali dumnie ze złoconych ram, fryz pełen barwnych herbów obiegał dokoła całe pomieszczenie pod kasetonowym, dębowym stropem. Naprzeciw normańskich okien w masywnych wnękach wznosił się wielki, biały kominek sięgający sufitu, również cały pokryty herbami. W przestronnym westybulu bez trudu pomieściły się zarówno stoły do gry, jak i liczni widzowie. Regent wpadł tam tylko na chwilę i wyszedł wcześnie. W międzyczasie gracze oszukiwali głód mnóstwem sandwiczów, a późna pora i obfitość trunków wprawiła ich w jowialny nastrój. Zdaniem Aleca mógł on być później przyczyną kiepskiej formy karciarzy. Wielu widzów zakładało się między sobą, która para wygra. Alec miał szczerą chęć burknąć niegrzecznie, żeby się zamknęli, bo gwar mógł wytrącić z równowagi jego partnera. On sam był na hałas niewrażliwy. Nikt w całym westybulu nie pragnął wygranej bardziej od niego. Postanowił sobie już, że nie wyjdzie stąd jako zwyciężony. Z całej siły starał się skoncentrować. Jak dotąd, szczęście mu sprzyjało. A ponieważ potrafił docenić ironię losu, rozbawiło go, że jego partnerem został właśnie Kurkow. Fortuna lubi płatać ludziom figle. Prawdziwym celem Aleca było zniszczenie księcia, lecz choć Kurkow zapewne zrobiłby z nim to samo - gdyby się dowiedział, że Alec siedzi przy stole z obrońcą Becky i zabójcą jego Kozaków - to teraz musieli współpracować, żeby zyskać dziewięć punktów wcześniej niż rywale. Przy drugim stole Draksowi dostał się równie niesympatyczny partner, rozwiązły i pokraczny bogacz, pułkownik Tallant. Bezwzględny, żylasty mężczyzna miał czarną opaskę na oku i bliznę po cięciu szablą na policzku. Zapewne otrzymał ją podczas jakiejś bitwy, lecz Alec bez trudu mógł sobie wyobrazić, że Tallant zyskał ją jako rozbójnik, rabujący ludzi gdzieś na rozstajnych drogach. Choć Tallant nie był jego partnerem, zirytował go do głębi ględzeniem o ustrzelonych w Indiach tygrysach. Alec miał wielką ochotę spytać: „A co panu te nieszczęsne tygrysy zrobiły?” W każdym razie Drax i pułkownik grali razem przeciw szacownemu członkowi parlamentu oraz wnukowi parweniusza, handlarza węglem z Birmingham, który całkiem nieźle się prezentował z monoklem w prawym oku. Drax z kolei miał na głowie kapelusz ze wstążką - uważał, że przynosi mu szczęście - który ocieniał twarz na tyle, że trudno było dostrzec jej wyraz. Alec uniósł głowę i spojrzał na hrabiego Lievena, który kibicował turniejowi. Już miał go pozdrowić, gdy spostrzegł, że ambasador w napięciu czyta jakiś list, przyniesiony mu przez sługę. Hrabia, co nie uszło uwagi Aleca, złożył go i wsunął szybko do kieszeni, nie zauważając nawet, że jest obserwowany, a potem wstał, pospiesznie wyszedł i już nie wrócił.