zamknęła! Ach prawda, przecież potem wychodziła do ogrodu, bo było nieznośnie gorąco i
duszno... Wpatrując się w mrok, uniosła pistolet ku górze i stanęła w przejściu, mierząc prosto w serce mrocznej sylwetki. - Ani kroku dalej, bo strzelam! - Tylko nie to! - Wysoka, barczysta postać uniosła ręce. - Nie mam przy sobie broni! Gdzieś już słyszała ten głos. - Kim pan jest?! - zapytała, sięgając po świecę ze ściennego kandelabra. Oniemiała na widok intruza. On zresztą także. - Ach, poznaję panią! - wykrzyknął przestraszony Rushford, łapiąc się za pachwinę, w którą kiedyś wymierzyła mu cios. - Proszę nie strzelać. - Miło mi pana znów widzieć, milordzie - powiedziała z sarkazmem. - A więc to ty! Ta dzierlatka spod drzwi Draxingera! Choć wyglądasz dużo lepiej niż wtedy... Rushford oprzytomniał, gdy Becky odwiodła kurek w odpowiedzi na jego pożądliwe spojrzenie. I przypomniał sobie nagle o dobrym wychowaniu. - Ee... przepraszam. - Alec zaraz wróci - odparła chłodno. - I proszę się do mnie zwracać „panno Ward”. - Opuściła pistolet, choć zrobiła to niezwykle powoli. - Po co zakradł się pan tutaj w taki sposób? - Chciałem tylko rzucić okiem na Knighta. - Rush spuścił z tonu. - Mnie pan na to nie nabierze. Dlaczego nie zapowiedział pan swojej wizyty? I co pan tu robi o tak późnej porze? - A pani? - A jak pan myśli? - odparła gniewnie. - Och, a więc pani i Knight jesteście... Becky uniosła brwi i czekała, by dokończył zdanie. - ...ee... razem? - Coś w tym rodzaju. - Czy mogę prosić, panno Ward, żeby wolno mi było opuścić ręce? - spytał ostrożnie. Machnęła lekceważąco pistoletem. - Niech będzie, ale chciałabym się dowiedzieć, dlaczego czaił się pan w ogrodzie. - Jeśli koniecznie chce pani to usłyszeć, przyszedłem się rozejrzeć, bo Knight zachowuje się ostatnio bardzo dziwnie. Wiedziałem, że coś przed nami ukrywa! - Przyjrzał się jej podejrzliwie - No i teraz widzę, że miałem rację. Wymówiłem się od pójścia na bal u Lievena, bo zamierzałem tu przyjść i zobaczyć, czego się dowiem. Nie spodziewałem się jednak, że znajdę tu panią. - Mógł pan po prostu przyjść i zaczekać na niego, tak jak ja. A nie włazić do środka chyłkiem niczym rabuś. - Znów w niego wycelowała. - Nie ma mowy o rabowaniu! Nigdy bym tego nie zrobił! - jęknął niczym uosobienie niewinności. - Napije się pan czegoś? - spytała niezbyt uprzejmie, kiedy weszli do salonu. Zapaliła ponownie świecę i podeszła do szafki z trunkami - Ja też skosztuję czegoś mocniejszego. - Ręce jeszcze jej drżały po przeżytym strachu. - Chętnie. - Rushford stanął koło niej i zaczął przeglądać butelki. Nagle spojrzał na jej lewą dłoń. Uniósł ją i przyjrzał jej się uważniej. - A więc to coś poważnego! Nosi pani sygnet Aleca! - wyjąkał, puszczając jej rękę i mierząc ją wzrokiem. Becky zerknęła na wielki złoty sygnet i uśmiechnęła się żałośnie. - Och, lordzie Rushford, tak naprawdę nie jestem tego pewna! - I pokiwała głową. Przyjrzał się jej z zaciekawieniem. Nalał do dwóch kieliszków sherry. - No, no. Niech się pani nie martwi - mruknął współczująco. - Proszę mi mówić Nick. Podał jej kieliszek z pełnym zaintrygowania uśmieszkiem. - Może usiądziemy? Niech mi pani opowie, co ten hultaj właściwie zrobił. 12