ubieraniu było jedną z najzabawniejszych rzeczy, jakie robiła kiedykolwiek, a zyskała ten
przywilej tylko dlatego, że lokaj opuścił go tydzień wcześniej, nie mając żadnej nadziei na wypłatę zaległych poborów. Fatalna rzecz dla londyńskiego dandysa. Miał na sobie tradycyjny strój wieczorowy o wspaniałym kroju - śnieżnobiałą jedwabną koszulę i ciemnoszare pantalony ze strzemiączkami, dzięki czemu materiał idealnie przylegał do ciała. - Wyglądasz przepięknie! - zapewniła go zgodnie z prawdą. - Ehm... - zauważył, naciągając giemzowe rękawiczki. - Nie tak szybko, moja droga. Wprost pędzisz po schodach. Dama po nich sunie. - Och, jesteś zbyt wymagający. - Być może - przyznał. - Podejdź tu. Posłuchała. Alec delikatnie poprawił jej rondko kapelusika. - Wciąż opada w dół - poskarżyła się. - Nieważne. I tak jesteś czarująca. - Podał jej ramię. - Idziemy? Przyjęła je, rumieniąc się, uśmiechnięta z zadowolenia. Alec z trudem bowiem się zgodził, żeby mu towarzyszyła. Jeszcze przy ubieraniu sprzeczali się w sypialni. - Nie mogę cię zabierać do domu gry! - upierał się, wciągając spodnie. - Dlaczego? - Bo szanujące się damy tam nie chodzą! Każdy sobie pomyśli, że jesteś moją flamą. - Czym? - No, kochanką. - Naprawdę? - Becky nie zmartwiła się tym zanadto. Czyżby Alec jeszcze nie wiedział, że wcale nie dba o to, co myślą inni? - Nieważne. Przecież mnie ochronisz! - Chodzi o co innego. Nawet mężatki chadzają tam jedynie w towarzystwie swoich stałych adoratorów, cavaliers servientes. I tylko wtedy, kiedy przestają już rodzić dzieci lub przestaje im zależeć na reputacji. - A dlaczego nie zabierają ich tam mężowie? - Jacy mężowie? Doprawdy, kochanie... - Po jego uśmiechu poznała, że zadała beznadziejnie naiwne pytanie. - Nie wiesz, że mąż i żona nie powinni zbyt często pokazywać się razem? To jest w złym tonie. A zresztą jakiż mąż zabrałby matkę swoich dzieci do domu gry? Spojrzała na niego ze zdumieniem. - Wy, arystokraci, jesteście bardzo dziwnymi ludźmi. - Możesz mnie nazwać sentymentalnym głupcem, ale czułbym się pewniej, gdybyś została w bezpiecznym miejscu. - Chyba nie zostawisz mnie tu samej? Nie zamkniesz mnie w domu! - Nie dramatyzuj! Tak bardzo nalegała, że ustąpił w końcu, na zakończenie rozmowy dodając tylko stanowczo: - Pamiętaj, żebyś przez cały czas stała tuż przy mnie. - Obiecuję! Och, jesteś cudowny! I dlatego wybierała się teraz do jaskini gry, udając kochankę wodza londyńskich hulaków. Wolała nie myśleć, co by o tym powiedziała jej matka. - Mam tu coś dla ciebie. - Gdy Walsh zamknął za nimi drzwi, Alec podał jej kilka monet. - Włóż je do torebki. - Czy ja też mam grać? - Nie. Gdyby nas rozdzielono lub gdyby coś mi się stało, na przykład gdybyśmy natknęli się na Kozaków, jedź natychmiast dyliżansem do Carlisle, a potem na zachód, do Hawkscliffe Hall. Moja rodzina ci pomoże, a Walsh poświadczy, że mówisz prawdę. Przypomnienie, że wciąż grozi im niebezpieczeństwo zepsuło jej humor. - Nie martw się, na pewno nic się nam nie przydarzy. To tylko na wszelki wypadek - mruknął, wsuwając sakiewkę z powrotem do kieszeni, a potem ujął ją pod rękę i podprowadził ku karecie księcia, którą pożyczył na tę okazję. Pomógł jej wsiąść do okazałego pojazdu. Chwilę później ruszyli. O dziewiątej stali oboje przed potężnie zbudowanym, ubranym w czarną liberię portierem. - Dobry wieczór, lordzie Alecu.