pewność siebie, którą manifestował Diaz. Był po prostu pewien, że to
ona się myli. Miała ochotę walnąć go w twarz tak, by posypały się zęby Zamiast tego ignorowała obecność mężczyzny. - Nie musisz się wymeldować? - zapytał. an43 402 - Nie - odparła. Jeżeli już musi z nim rozmawiać, lepiej skrócić konwersację do niezbędnego minimum. Wyszli z hotelu głównymi drzwiami. Milla pokazała swój kwitek parkingowemu. - Zostaw samochód - powiedział Diaz. - Pojedziemy moim. - Nie chcę z tobą jechać. - Możesz pojechać bez awantur albo robić scenyWybór należy do ciebie. Nawet na niego nie spojrzała, ale poszła za Diazem do granatowego jeepa liberty. I bez robienia scen czuła się wystarczająco podle, wolała nie rozważać, jak skończyłoby się harde odmówienie Diazowi. Czuła na skórze północny wiatr, o którym mówiono w prognozie pogody Już żałowała, że nie ma na sobie płaszcza. Skoncentrowała się na własnych dreszczach, wolała myśleć o tym niż o Diazie czy o rozmowie, która ją czekała. Położył jej walizkę z tyłu, obok swojej wielkiej podniszczonej torby Potem otworzył Milli drzwi pasażera i pomógł wsiąść. Słońce nagrzało wnętrze jeepa, w środku było całkiem przyjemnie. Choć Milla wolałaby dalej stać na wietrze, być gdzie indziej, w towarzystwie kogoś innego. Modliła się o siłę, o samokontrolę, o pomoc w tym, co zamierza zrobić. Musiała usunąć Diaza z głowy, skoncentrować się na Justinie, inaczej nigdy jej się nie uda. - Wiesz, gdzie oni mieszkają? - zapytała obojętnie, gdy mężczyzna wsiadł za kierownicę i włączył silnik, by po chwili wrzucić bieg i wyjechać z parkingu. an43 403 - Tak. Przejeżdżałem tamtędy wczoraj. A więc, depcząc jej po piętach, był w tyle o jeden dzień. Zdziwiła się, że aż tyle, że nie zjawił się już w hotelu w Chicago. Ale przecież jego celem było uniemożliwienie jej rozmowy z Winbornami. Zamarła, uświadamiając sobie, że jest teraz zamknięta w jego samochodzie, z nim za kierownicą i musi towarzyszyć Diazowi w drodze wiodącej w nieznanym kierunku. Idiotka! - Jeżeli nie wieziesz mnie do domu Winbornów - spiorunowała go wzrokiem, szarpiąc się w pasach bezpieczeństwa - to przysięgam ci, że... - Tam właśnie cię zabieram - przerwał lodowatym tonem. - Choć trochę późno o to pytasz. Gdybym zdecydował inaczej, teraz nie byłoby już o czym mówić. - Widocznie nie jestem tak biegła w podstępach i brudnych gierkach jak ty - syknęła, odwracając się do okna. Skoncentrowała się na mijanych znakach i zakrętach, upewniając się, że nie wyjeżdżają na autostradę wylotową z Charlotte. Jeśli Diaz ominie właściwy zakręt albo skręci w złą stronę, ona zacznie krzyczeć, uderzy go, szarpnie za kierownicę, zrobi cokolwiek, by przyciągnąć uwagę. Uświadomiła sobie, że gdyby Diaz naprawdę chciał ją porwać,