Tylko Lucy mogła zostawić swoje dzieci pod opieką obcego
człowieka. Barbara uznała, że nie ma sensu go zabijać. Bardziej interesowało ją znalezienie chłopca. Mógł jej przysporzyć problemów. – Nie zabijaj Platona – prosiła Madison, szczękając zębami. – Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. To moja wina. Zaufałam ci! Barbara przyłożyła lufę do jej skroni. – No cóż, lepiej nie dawać mu okazji, by zabił mnie. Twojej matki nie obchodzi, co się z tobą stanie. Mogę ci to udowodnić. Wyratowała Sebastiana Redwinga z Wodospadu Joshui. Czy myślisz, że wyratuje ciebie? Madison zacisnęła usta. – Sama się uratuję! – No widzisz. Masz dopiero piętnaście lat, a możesz liczyć tylko na siebie. Chodź, Madison. Powoli. Krok po kroku. Jack trzymał głowę wysoko, usiłując ocalić resztki godności. – Porwanie senatora Stanów Zjednoczonych nie ujdzie ci na sucho. Mowery wyszczerzył zęby w uśmiechu. – I co z tego? Prowadził samochód, uzbrojony w półautomatyczny karabinek. Byli już o kilka minut drogi od domu Lucy. Jack wciąż nie rozumiał, co się właściwie zdarzyło. Przyjaciel, również senator, pożyczył mu prywatny samolot. Jack, doświadczony pilot, zamierzał polecieć do Vermontu, opowiedzieć Lucy o niedawnych zdarzeniach i razem z nią przedyskutować wszystkie możliwości. Tymczasem na lotnisku czekał na niego Mowery. Szantażysta zmienił się w porywacza. Mowery pilotował samolot. W Vermoncie czekał już na niego samochód. Jego sposób na utrzymanie Jacka w posłuszeństwie był prosty. Co kilka minut powtarzał mu te same słowa: – Jack, ja jestem ekspertem, a ty tylko nadętym senatorem. Jeśli będziesz próbował zrobić jakieś głupstwo albo jeśli mnie po prostu zdenerwujesz, to zabiję ciebie, a potem Lucy i twoje wnuki. – Czego chcesz? – wychrypiał wreszcie Jack. – Jeszcze na to nie wpadłeś? – Jeśli chodzi o pieniądze... – Gdyby chodziło o pieniądze, to zająłbym się jakimś senatorem z większym funduszem powierniczym. Chryste, Jack. Jak na waszyngtońskie standardy, nie jesteś wart zbyt wiele i chyba o tym wiesz? – Poświęciłem całe życie służbie publicznej. – Za to marnie płacą. – Więc o co ci chodzi? O władzę? O mój głos w senacie? Czy ktoś inny ci płaci? Gdybym wiedział, to może byśmy doszli do jakiegoś sensownego kompromisu. – Nic z tego. Już kiedyś miałem swoją szansę. Taki interes można zrobić tylko raz w życiu i dobrze o tym wiedziałem. – Prowadził samochód spokojnie i pewnie, nie było po nim widać nawet śladu zdenerwowania. – Ale Redwing Associates zaczęło mi już krzyżować szyki. Sebastian rozpowiadał, że tracę bystrość umysłu. – Ja słyszałem inną wersję – mruknął Jack.