- Nie mogę jechać do domu - powiedział. - Nie mogę na nią
patrzeć. Co teraz będzie? Aresztują ją, czy jak? - Nie mamy dowodów - powiedział Diaz. - Jeśli bylibyśmy w Meksyku... Zamilkł i wzruszył ramionami. No tak. W Meksyku True i Susanna siedzieliby już pod kluczem, bez konieczności wniesienia oskarżenia w przeciągu siedemdziesięciu dwóch godzin. W zasadzie oskarżenia nie trzeba było wnosić dowolnie długo. Ale tu były Stany, więc to, co zeznał im pod przymusem obecnie martwy meksykański zakapior, nie miało na razie większego znaczenia. an43 354 - Ale wiemy, gdzie i czego szukać - ciągnął Diaz. - A tutaj są ludzie znacznie lepiej ode mnie znający się na rzeczy. Przekażę im sprawę. - Co? - Rip wyglądał na zaskoczonego. - To znaczy, że jesteś jakimś... agentem czy funkcjonariuszem? - Jedź do hotelu - zignorował jego pytanie Diaz. - Nie próbuj rozmawiać z żoną, jesteś teraz za bardzo podniecony. Mógłbyś ją wystraszyć i mimowolnie skłonić do ucieczki. A jeśli ona ucieknie, ja będę musiał ją ścigać. Rip miał już okazję zobaczyć, co dzieje się z ludźmi ściganymi przez Diaza. Wzdrygnął się na samą myśl. Diaz nie spojrzał już na niego. Pomógł Milli usadowić się na fotelu pasażera jej samochodu, po czym sam zasiadł za kółkiem i odjechał. Kosper wsiadł ciężko do auta. Siedział przez chwilę w milczeniu, rozważając możliwe scenariusze; żaden z nich nie był przyjemny. Pomyślał o Susannie. Potem oparł głowę na kierownicy, a z jego gardła wyrwał się głośny, rozpaczliwy szloch. * ** W głowie Milli szalał sztorm sprzecznych emocji. Była tam ulga i żal, uczucie triumfu i głębokiego smutku, wstyd i gorzka satysfakcja. Odchyliła głowę do tyłu, patrząc na feerię ulicznych świateł. Zegar na desce rozdzielczej twierdził, że jest dopiero dwudziesta trzecia, Milli zdawało się, że zaraz będzie świtać. an43 355 Dziś zobaczyła na własne oczy to, co dotychczas jedynie przeczuwała już od chwili, gdy Diaz powalił ją na ziemię i zagroził złamaniem karku. Brutalność, do której zdolny był ten człowiek, dosłownie porażała, a jednak Milla nie bała się. Diaz wykorzystywał ciemną stronę swojej natury jako broń przeciwko wrogom: wykolejeńcom, ludzkim śmieciom, mętom, które świadomie ignorowały prawa rządzące społeczeństwem i w ten sposób przyspieszały własną zagładę. Diaz wygrywał z nimi, bo świadomie stał się od nich brutalniejszy, jeszcze bardziej bezwzględny Nigdy nie obracał tej siły przeciwko tym, których postrzegał jako niewinnych. Nigdy. Milla czuła się z nim bezpieczniej niż na obsadzonym pełną załogą posterunku policji. - Dziękuję - powiedziała. - Za co? - Za pomoc.