Gdy jednak pojechała do szpitala, w którym dokonywano aborcji,
właśnie otaczał go protestujący tłum. Na jednym z transparentów przedstawiono niemowlę rozerwane na części i spoczywające w kałuży krwi. Juliannie zrobiło się niedobrze i szybko uciekła z tego miejsca. Była przerażona. Przypomniała sobie różne historie o nieudanych skrobankach. Musi urodzić. Może przecież oddać dziecko. Dlatego w końcu wybrała się do Citywide Charities, gdzie uprzejmie poproszono ją, by zaczekała w schludnym pomieszczeniu. Z rękami zaciśniętymi na podołku zastanawiała się, co ma powiedzieć. Zdecydowała, że nie będzie opowiadać o matce, Johnie i o tym, jak zaszła w ciążę, tylko powieli stary schemat. Została uwiedziona na jakimś przyjęciu i nawet nie wie, kto jest ojcem dziecka. Nie ma rodziców ani krewnych, którzy mogliby jej pomóc. I tyle. – Cześć, jesteś pewnie Julianna Starr. Julianna uniosła głowę. Kobieta, która zmierzała w jej stronę, była osobą pewną siebie, ale miała miłą twarz i ujmujący uśmiech. Nie należała do najchudszych, lecz przez to wzbudzała jeszcze większe zaufanie, bo od razu widać było, że trafiło się na kogoś naprawdę solidnego i czerpiącego z życia pełnymi garściami. – Jestem Ellen Ewing, szefowa Citywide. – Cześć. – Julianna wstała i uścisnęła wyciągniętą rękę. – Chodźmy do mojego biura, żeby pogadać. – Wskazała korytarz. Zatrzymała się jeszcze przy stanowisku recepcjonistki i powiedziała: – Madeline, nie ma mnie teraz dla nikogo, jasne? Po drodze wymieniły parę uwag na temat pogody, a następnie Ellen wprowadziła ją do urządzonego w kolorach brzoskwiniowym i niebieskim wnętrza. Przy biurku stało wygodne krzesło z oparciem. – Usiądź, proszę – powiedziała. – Napijesz się soku, coli czy może wody mineralnej? – Proszę o sok pomarańczowy. – Dobra. – Ellen nacisnęła guzik interkomu, poprosiła Madeline o napoje i znów spojrzała na Juliannę. – Uwielbiam colę. Piję ją cały dzień, ale z moją figurą musiałam się przestawić na niesłodzoną wersję. – Westchnęła. – Niestety, ostatnio znowu przytyłam. Po chwili usłyszały pukanie i do pokoju weszła Madeline z tacą. Julianna w tym czasie rozejrzała się po biurze. Było ciepłe, miłe i bardzo kobiece. Na biurku leżały segregatory i książki, stał też wazon z rżniętego kryształu z ładnym bukietem oraz lampa. Na ścianie wisiały fotografie dzieci w przeróżnym wieku. Ellen podała jej sok i uśmiechnęła się. – To moje dzieci. – Twoje dzieci? – Ponieważ Ellen od razu zaczęła jej mówić po imieniu, Julianna, mimo różnicy wieku, zdecydowała się na to samo. – Tak, w pewnym sensie. Wszystkie zostały adoptowane za pośrednictwem Citywide. – Wszystkie? – zdziwiła się Julianna. – Jest ich bardzo dużo. Ellen z uśmiechem obróciła się w stronę zdjęć. – Tak, i wszystkie traktuję wyjątkowo. Jakby były moimi dziećmi. – Poprawiła się na krześle i spojrzała w jej stronę. – Traktuję naszą działalność bardziej jak powołanie niż zawód. Nie ma nic lepszego niż szczęśliwa rodzina, Julianno.